poniedziałek, 12 marca 2012

wiosenna reaktywacja


spring is coming. jak nic :)
z frontu dzieciowego: Zofija nabyła ostatnio umiejętność pełzania, znaczy się czołgania. tak sie martwiłam, że ona nic a nic nie próbuje sie turlać z brzucha na plecki/z plecków na brzuch, a tu się okazało że jak tylko odkryła poruszanie się do przodu to teraz co się ją położy na plecach to za chwile dzieć już ląduje na brzuchu. nice. albo i nie nice bo muszę na nią jeszcze bardziej uważać – dzisiaj np. dopełzła do kociej fontanny z wodą…
drzemki dzienne niestety dalej są horrorem, ale już sie przyzwyczaiłam, usypiam na rękach i czekam, kiedys musi przejść. nie marudzę, bo ostatnio przynajmniej zaczęła przesypiać całe noce. ogółem coraz fajniej jest – dzieć się robi coraz bardziej kontaktowy :) do stajni jest mi się ciężko wyrwać bo ciągle karmię, a jak zaproponowałam ostatnio butelkę to się okazało, że Zoś już nie pamięta jak sie z butelki jadło :| no musze przyznać, że się nie spodziewałam, że może zapomnieć jaka to butelka była fajna… jakbym wiedziała to byśmy nie robiły takiej długiej przerwy! no cóż, postaram się ją jeszcze przekonać, bo co jak co, ale chciałabym czasem móc się z domu wyrwać :)
„mam tłuczek i nie zawaham się go użyć!”
z frontu końskiego: zanęcona pogodą niemalże wiosenną zdecydowałam się zintensyfikować próby wyrwania się do stajni. poskutkowało. kopyta ogarnęłam w poprzedni weekend, a w ostatnią sobotę postanowiłam, że nadszedł czas powrotu w siodło – o ile skary nie będzie miał nic przeciwko. na szczęście nie miał, mimo wietrznej pogody był bardzo współpracujący z ziemi. mimo, że jakby tak pomyśleć to dawno sami nie pracowaliśmy, zawsze gdzies w okolicy byl M. z siwym. a że M. tym razem został z Zośką to i siwego nie brałam, bo po co. tak więc. pobawiliśmy się trochę intensywniej z energią w circling, żeby się upewnić czy jak nałożę siodło to czy nie pojawią się jakieś fochy. nie pojawiły się, skupienie Bilona było zadziwiające, wsiadłam. poturlaliśmy się trochę po ujeżdzalni, stepem i kłusem. nie za dużo, bo kondycji i mięśni brak. ale i tak było bosko. ja wiem, że już mnie to nie powinno zaskakiwać, ale Bilonowa chęć współpracy mnie po prostu pozytywnie nakręca. no jak nic. najfajniejsze jest to, że mimo długiej przerwy on wszystko pamięta, wie że głowa w górze to nie jest to co by mnie interesowało, rozciąga w kłusie grzbiet przyjmując kształt ‘good banana’, stara się rozluźnić, nie rozpędza się, no po prostu mniam. oczywiście do ideału brakuje dużo, ale to dobrze, bo przynajmniej jest nad czym pracować, co nie? :)
w niedzielę udało się podrzucić Zosię moim rodzicom, więc do stajni pojechaliśmy oboje. M. ruszał siwego z ziemi, a ja wsiadłam. nie było tak pięknie jak poprzedniego dnia, na prawo Bilu absolutnie nie chciał współpracować w temacie wygięcia na kole i wyraźnie się irytował jak go o nie prosiłam. nie wiem czy sobie czegoś nie naciągnął podczas szaleństw padokowych. tak czy siak, pojeździliśmy luźniej i zamiast tego pobawiliśmy się jeszcze troche na wolności. i nawet mam fotki :)
kłus na lepszą stronę:
toczymy się powoli: (nad energią w kłusie popracujemy innym razem, trudno mi to uwierzyć, ale mój koń zdecydowanie robi się ‘krótki’)
trochę zabaw z ziemi, żałowałam że w pobliżu nie było niczego innego co by można wykorzystać jako wyższą przeszkodę:
i relaks na koniec:
bateryjki podładowane. do następnego weekendu :)